Ponieważ dostałem kilka przychylnych recenzji, na temat cyklu artykułów "Gdy nie było jeszcze komórek" postanowiłem kontynuować te wspomnienia. Jednocześnie chciałbym zaprosić wszystkich chętnych do pisania i przysyłania na nasz na adres mailowy kontakt@nadarzyn.tv swoich wspomnień z czasów, dziecięcych, czy już młodzieżowych. Może jest coś fajnego, co warto było by opisać i przypomnieć, a także pokazać, co "kiedyś" robiła młodzież.
Co do meritum dzisiejszego artykułu i pytania, co łączyło młodzież z piątkiem i chlebem, chciałbym przypomnieć okres z lat 80-tych w których, młodzież z własnej i nie przymuszonej woli, stała w piątkowy wieczór, w godzinnej, a czasami kilkugodzinnej kolejce za chlebem. Na pierwszy rzut oka, dla kogoś kto słyszy, o czymś takim pierwszy raz, może wydawać się dość śmieszne, ale dla sporej ilości młodzieży, był to istny rytuał.
W tym miejscu trzeba przypomnieć, że w tamtych latach, sklepy w niedzielę były zamknięte, a w sobotę co prawda były otwarte, ale bardzo krótko, tylko do godziny 13.00, a chleb można było kupić, ale jak się wstało o świcie, później już takiej możliwości nie było. Zobrazować, choć to 40 lat wcześniej z czasów wojny, może scenka z filmu "Czterej Pancerni i Pies" w której ojciec Tomaszka pyta w sklepie o chleb, a sprzedawca odpowiada - "rano był". Przypomnieć należy także to, że o supermarketach nie mieliśmy wtedy żadnego pojęcia, a najbliższa stacja benzynowa była w Jankach (CPN) w której ciężko było zatankować benzynę, a co dopiero mówić o art. spożywczych.
Tak więc, najlepszym sposobem na świeży chleb, na sobotę i niedzielę było kupienie go w piątek, w jedynej piekarni w okolicach, która mieściła się przy ul. Granicznej. Piekarze przygotowywali tu chleb na sobotę rano, ale już wieczorem w piątek, około godziny 20.00 można było go kupić w przy piekarnianym sklepiku, ustawiając się godzinę wcześniej, w długiej kolejce oczekujących, a że każdy brał po kilka bochenków, to chleb szybko się kończył i trzeba było czekać na kolejne partie wypiekanego pieczywa.
Mimo, że po chleb stało się czasami kila godzin, chyba nikomu ten czas się nie dłużył. Był to swoisty punkt spotkań młodzieżowych i rodzice nawet nie musieli nas prosić o pójście po zakup. Sami oczekiwaliśmy momentu wyrwania się z domu, bez tłumaczenia się o której wrócimy, bo nigdy nie było wiadomo, o której ten chleb dostaniemy ;-).
Innym ważnym momentem tego co piątkowego rytuału, był powrót do domu, w sensie pokonywanej drogi. Większość z nas kupowała o jeden bochenek chleba więcej, niż zakładali to rodzice, ponieważ w czasie ociągania się z powrotem do domu, ten gorący chlebek, był rwany na kawałki i zjadany tak jak byśmy przez tydzień nic nie jedli. Co zapobiegliwsi mieli dodatkowo zabraną z domu sól, którą posypane gorące pieczywo, nabierało jeszcze bardziej wybornego smaku. Nikt się nie przejmował wtedy jakimiś wymysłami naukowców o szkodliwości soli. Niektórzy szczęśliwcy dodatkowo, bo nie zawsze dla wszystkich starczało, mieli ze sobą dla odmiany słodkie maślane bułeczki lub chałkę, które również rzadko docierały do domu.
Kilkugodzinne stanie za chlebem nie jest jakaś fascynującą czynnością, a nas to cieszyło - dziwne :-).